sobota, 18 stycznia 2014

Rozdział 11.

Kolejny rozdział! Trochę trzeba było na niego poczekać, ale mam nadzieję, że było warto, i zwłaszcza końcówka (lub chociaż jej pierwsza część)  się spodoba! Następny pojawi się wieczorem w sobotę (01.02). Dziękuje wszystkim komentującym, zachęcam również do dalszych komentarzy.                                  
Święto złotej pełni

Opowiedziałam dziewczynom , trochę zmienioną wersje wydarzeń ze spotkania Nicka oraz jego przyjaciół. Chociaż nie chciałam ich okłamywać. Po prostu wiedziałam, że gdybym powiedziała coś czego nie powinnam byliby w poważnym niebezpieczeństwie. Kłamstwa były zwyczajnie bezpieczniejsze.                                                                                                                                          Sarah była najbardziej zainteresowana tym co działo się miedzy mną a Nicolasem, coraz częściej zadawała mi przeróżne pytania na jego temat.                                

- Myślisz, że on coś do Ciebie czuję?                       

- Sar, mówiłam ci za wiele nas różni nigdy nie będziemy razem.                                         
Odpowiedziałam, coraz bardziej zirytowana przeciskając się przez tłumy uczniów, spieszących się do klas.                                         

- Ale dlaczego? Według mnie jesteście dla siebie stworzeni.                                      

– Nie, nie jesteśmy, poza tym ty nawet z nim nigdy nie rozmawiałaś, praktycznie wcale go nie znasz.                                

–Wiesz, to może nie do końca nigdy nie rozmawiałam, ale dużo dały mi także twoje opowieści. Poza tym on jest chyba jednym z najgorętszych ciach tego miasta! Tak, gorący bardzo do niego pasowało. Wolałam o tym nie myśleć, tym bardziej, że miałam ważniejsze pytanie.                

–Rozmawiałaś z nim?! Kiedy?                             

-Dawno, temu kiedy jeszcze tak dobrze się nie znaliście pytał od Ciebie.                                             Musiało to być wtedy, kiedy się do niego nie odzywałam, zaraz po tym jak odkryłam czy...kim naprawdę jest.                                        

– Chodźmy, już nie chcę  spóźnić się na fizykę!

Postawiłam na zmianę tematu. Właściwie, nie wiem co stanowi dla nas przeszkodę, skoro znam o nim prawdę, ufam mu, wiem ,że nigdy by mnie nie skrzywdził, a w dodatku chyba naprawdę bardzo go lubię...Nie! Nie mogę nawet tak uważać! Muszę się teraz skupić na nauce, a zwłaszcza jeśli chcę iść jutro na imprezę Dali. Po fizyce powinnam mieć matematykę, ale została na szczęście odwołana. W ogóle nie miałam teraz ochoty siedzieć, i cokolwiek liczyć.                                                           Parking za szkołą, był duży i pełen samochodów. Już z drugiego końca, widziałam mojego, prawie nowego, błękitnego mercedesa. Taki kolor z pewnością rzucał się w oczy. Dostałam go od taty, i muszę przyznać był bardzo trafnym prezentem. Po drodze przeszłam obok wielu aut, niektóre nawet przykuły moją uwagę. Biały długi karawan podobny do tych pogrzebowych , różowe ferrari sióstr wredniaczek, i czerwone porsche były praktycznie największą do podziwiania atrakcją parkingu, nikt nie przechodził obok nich, chociaż przez chwilę się w nie, nie wpatrując. Jakieś pięć minut zajęło mi znalezienie kluczyk, w mojej wielkiej wypchanej książkami torbie.  Droga do domu zajmowała mi zawszę koło dziesięciu minut, oczywiście licząc, że na  Revel Strett nie będzie korków, co zdarza się naprawdę rzadko. Korki były głównym powodem, dla którego poruszałam się kiedy tylko mogłam, piechotą. Dojechałam pod dom, o tej porze na parkingu było wiele wolnych miejsc. W domu panował spokój, , już w holu wyczułam, że mama pieczę ciasto, w salonie unosił się zapach kadzideł, a muzykę ze starego radia dało się usłyszeć aż w kuchni. Przebrałam się, odrobiłam lekcję  i postanowiłam zapytać się mamy czy pozwoli mi iść na imprezę u Dalii. Mama, wyglądała jakby miała dobry humor, siedziała w kuchni i czytała gazetę.               

– Hej, mamo!                                   

- Cześć, córciu co dziś było w szkole? Jak ja nie lubiłam tego pytania. Codziennie od pierwszego dnia w szkole, słyszałam zawsze to samo pytanie, ale dziś trzeba być  miłym.                                        
– Bardzo dobrze. Mam pytanie, czy mogła bym iść w sobotę na imprezę u mojej znajomej Dalii?               

- Dalii? Nigdy mi o niej nie mówiłaś.                  

– Poznałam ją niedawno, na pewno byś ją polubiła.                 

– Gdzie dokładnie, i o której odbędzie się ta impreza?     

- Za miastem, ale szybko się tam dojeżdża, o dziewiętnastej się zaczyna kończy trochę po północy.             

– Bardzo późno, ale zastanowię się.                     

– Mamo, proszę! Obiecałam, że dziś zadzwonię i powiem czy przyjdę. Wiedziałam, ze się nie zgodzi.              

– Nawet, jeżeli się zgodzę to muszą być jakieś zasady. Musisz być o drugiej w domu i zero alkoholu, jasne? Jeśli już będą jakieś drinki to zapewne w stylu Krwawej Merry, wiec z pewnością się nie skuszę.      

- Tak, mamo! Dziękuję lecę zadzwonić. Ucałowałam ją w policzek. Miałam już wybrać numer Dalli, kiedy połączenie się przerwało. Ktoś zadzwonił pierwszy.                                                                      

– Cześć Annie, tu Dalia. Wiesz już czy możesz przyjść?          

- Hej, właśnie miałam dzwonić, tak mogę.                                                                                              

– Świetnie! Może chciałabyś przyjechać wcześniej, i mi trochę pomóc?                                                

- Jasne, o której mam być?                       

- Dziękuje, o trzynastej.                                  

– Będę, pa.                                        

– Pa. Wszystko było takie zwykłe, i normalne, a ja  właśnie zakończyłam rozmowę z czarownicą, chyba byłam bardzo nienormalna, musiałam być, skoro w ogóle mnie nie przerażało. Potrafiłam przebywać z wiedźmami, wampirami, i wilkołakami nie bojąc się a jeszcze dobrze się przy tym bawiąc. Dni mijały szybko, a każdy dzień w szkole przybliżał mnie do soboty. Obudziłam się, słońce dopiero wschodziło, więc było ciemno, poranne mgły pokrywały całą ulice. Siedziałam na łóżku rozmyślałam, i wpatrywałam się w pustą, ciemną ulice. Nareszcie sobota, tyle na nią czekałam! Rąbek mojej krótkiej błękitnej, ozdobionej srebrnymi kwiatami, ora szklakami sukienki wystawał z szafy. Bardzo długo szukałam czegoś odpowiedniego na tę okazję, a kiedy już straciłam nadzieję, zobaczyłam idealną na wystawie, jednego z popularniejszych sklepów w mieście. Bardzo rzadko tam zaglądałam, jednak z tego zakupu byłam bardzo zadowolona.  Zjadłam śniadanie, wykąpałam się w miarę szybko, by  zacząć już się przygotowywać, musiałam się trochę bardziej pośpieszyć, przy makijażu, jak również czesaniu, ponieważ została mi tylko godzina, a musiałam jeszcze dojechać na miejsce.Umalowałam się bardzo delikatnie. Najmocniejszym akcentem były lekko zaróżowione błyszczykiem usta, i kreska na oczach. Włosy wyprostowałam, zostawiłam rozpuszczone. Wychodziłam już z domu kiedy zorientowałam się, że ktoś chyba jest w kuchni. Nie mogła to być mama, dziś wzięła drugą zmianę. Zeszłam na dół, złapałam za stary kij, używany do poprawiania zasłon, stojący w kącie przy schodach, jeszcze po starej właścicielce. Byłam coraz bardziej zdenerwowana, czułam, że moje tętno coraz bardziej przyśpiesza. Na palcach gotowa do uderzania weszłam do kuchni. Odetchnęłam z ulgą, kuchnia była pusta podeszłam do otwartego na oścież okna, wszystko poza nim było nienaruszone. Pewnie wiatr je otworzył, szepnęłam uspakajając sama siebie. Spojrzałam na zegarek miałam niecałe dwadzieścia minut. Wychodząc zobaczyłam na podłodze damską błękitno-szarą apaszkę. Nie przypominałam sobie, żebym kiedykolwiek widziała ją u mamy, ale nie miałam czasu teraz się nad tym zastanawiać. Wrzuciłam apaszkę do torebki. Szybkim krokiem poszłam do auta. Miałam szczęście, żadnego korka. Przekraczałam prędkość już prawie dwukrotnie, a i tak byłam spóźniona o ponad piętnaście minut. Dojechałam na miejsce. Od zewnątrz wszystko było idealne, każda z wielu błyszczących ozdób, olśniewała. W kolorystyce przeważał niebieski, zielony i złoty. Nawet we śnie nie wyobrażałam sobie czegoś tak pięknego i idealnego jak wygląd tego domu. Stara fontanna, była dziś ozdobiona błękitnymi kryształkami, odmalowana, miała w sobie coś niesamowitego. Wszystko było niesamowite.                                                  

– Annie, nareszcie jesteś? Z daleka usłyszałam już donośny głos czarodziejki.                         

– Hej, Dalia przepraszam za spóźnienie.                
– Nic nie szkodzi na razie jestem sama z Olivią. Pięknie wyglądasz!                                                    Jeżeli ja wyglądałam pięknie, to jej wyglądu nie dało się nawet opisać. Długa złota suknia podkreślała jej idealne kształty , makijaż dodawał lat, a włosy były tylko ukoronowaniem jej piękna, musiała bardzo dużo czasu poświęcić na przygotowania, w końcu to ona miała dziś błyszczeć, to był jej czas.                        

– Ty także, w czym mam ci pomóc?                   

- Olivia kończy przygotowywać wywary, ja ozdabiam salę balową, mogła byś poszukać za domem, koło altany, Anny, przekazać jej, że w końcu mogła by się tu zjawić?  Powiedziała to z lekką dozą ironii w głosie. Anna musiała dawać tu wszystkim strasznie w kość. Szłam ścieżką, prowadzącą za dom. Tu także nie zapomniano o licznych ozdobach, z milionem kwiatów włącznie. Mała, stara altanka, stała na samym końcu ogrodu praktycznie pod samym lasem. Weszłam do altany, Anna siedziała na ławce, patrzyła się przed siebie, a w ręku trzymała butelkę z whiskey .                             
- Czego chcesz?                                        

- Dalia, prosi abyś przyszła, jesteś chyba bardzo potrzebna, przy imprezie.                                      

- Nie mam zamiaru przychodzić, nie będę uśmiechać się i udawać, że nic się nigdy nie wydarzyło do strażnika strefy, ani służących naszej wspaniałej królowej. Coraz szybciej opróżniała butelkę whiskey.                                                                                                                                                   

– Co się wydarzyło?                              

- Zniszczono mi życie, i odebrano wszystko, ale co ty możesz wiedzieć, lepiej idź zanim zrobię z ciebie przystawkę. Brzmiało to chyba jak prawdziwa groźba, lekko przestraszona  usiadłam obok niej.                     

– Może i nic nie wiem, ale wydaje mi się, że jak się tu ukryjesz to pokażesz im jak wielką przewagę mają. Nawet sztucznym uśmiechem, wygrasz jeśli się tam pokażesz. Nie wyglądała już tak groźnie jak wcześniej, nienawiść w jej oczach zmieniła się w coś spokojniejszego.                                            

–Może masz rację? W nagrodę jeszcze nie zamienię Cię w podwieczorek. Traktowałam to jeszcze jako żart, ale nie wiedziałam czego mogę się po niej spodziewać. Wstała, a ja wraz z nią.                                           
–Chodźmy. Jak na człowieka jesteś nienajgorsza, oraz nawet ładna. Nick ma dobry gust.                  

– Ty jak na lodowatą wampirzyce także najgorsza nie jesteś.                                       

– Są w tym mieście gorsze ode mnie, a na jedna szczególnie radzę ci uważać. Alex jest bardzo niebezpieczna zwłaszcza dla osób które uważa za konkurencje.                                

–Konkurencję? Jak mogła bym jej w czymś zagrażać?                                                                          

- Jesteś dla niej wielkim zagrożeniem, ty jedyna możesz odebrać jej ukochanego Nicka                     
– Nigdy bym go jej nie odebrała, jesteśmy przyjaciółmi a przecież o Ciebie, Olivię lub Dalię nie jest zazdrosna.Nie odpowiedziała, ale po jej twarzy, i błysku w oczach wiedziałam co ma na myśli. Nawet jeżeli ja, ja bym go pokochała to przecież nadal będę zwykłym człowiekiem, zawsze będzie nami wielka przepaść. Nie widziałam czemu chciało mi się płakać na myśl o tym jak wiele nas dzieli. Anna rozpłynęła się gdzieś w domu. Poszłam do kuchni.                                       

– Hej Olivia, co robisz?                           

- Przygotowuje nowy wywar, dziś przyjadą również inne wiedźmy, więc muszę się zaprezentować z czymś nowym . Na stole leżało pełno przeróżnych ziół, korzeni, małych słoiczków, pyłków i innych równie dziwnych rzeczy których jeszcze nigdy nie widziałam. Najbardziej zaciekawiła mnie stara, wielka książka. Odnowa, Uzdrowienie, Czary Neutralne, Zakazane, Spotęgowanie Energii, Roślinne, Odwracalne, Nieodwracalne, przeczytałam kilka tytułów rozdziałów. Przy każdym znajdowała się receptura, z małym ręcznie rysowanym obrazkiem.                                                       

– Księga, każda wiedźma pracuje całe życie by coś do niej dodać, moja matka dodała, jak i zapoczątkowała cały nowy dział, Dalia stworzyła eliksir bardzo popularny wśród każdego gatunku. A ja? Ja nie mam nic co roku próbuje, tworze. Najlepszą okazją jest właśnie dzisiejsza data.                                                         
– Dlaczego?                                  

- Dzięki najsilniejszym promieniom księżyca w roku, moce są najsilniejsze, a dodatkowo kiedy już coś uda się stworzyć, można przedstawić innym obecnym dziś wiedźmom.    Usiadła ze smutkiem patrząc na otwartą księgę                                        

– Na pewno kiedyś ci się uda. Musisz wierzyć w siebie.         

– Dalia jest podobna do naszej mamy, ja nie. Mogłabym tylko marzyć o byciu taka jak one.                     

–Dasz radę, a teraz chodźmy mamy tylko dwie godziny. Brakowało tylko Nicolasa i Michaela. Przez cały czas pomagałam w ostatnich przygotowaniach, aż w końcu wszystko było gotowe, piękne i idealne. Widziałam dziś tyle rzeczy, czary, magiczne księgi, eliksiry, przeróżne moce, a nawet krew w butelkach, co było jednym z  najbardziej zwyczajnych odkryć w tym niesamowitym domu. Po jego powierzchni domyślałam się, że skrywa jeszcze wiele tajemnic, oraz `niespodzianek , licząc, że kiedykolwiek będę mogła choć w małym stopniu którąś z nich odkryć, wróciłam do ustawiania, i podpalania świec w całym holu, kuchni i salonie. Blask świec przypominał mi kiedy wieczory spędzone wraz z Iris. Zawsze kiedy u niej zostawałam, oglądałyśmy filmy, gasiłyśmy światła, zapalałyśmy przeróżne znalezione u jej mamy zapachowe świece. To były jedne z najszczęśliwszych chwil, zawsze razem, wspaniałe wspomnienia, ale to już przeszłość, od bardzo dawna nie rozmawiałyśmy, właściwie od czasu naszej kłótni pod czas której zrozumiałyśmy, że nasza przyjaźń nie ma sensu. Ona miała nowych przyjaciół ja również, wiec wszystko się zmieniło. Pierwsi goście przybyli na miejsce. Siedziałam na fotelu przy ścianie, goście rozmawiali ze sobą, a ja wciąż ciekałam na spóźnionego Nicka. Postanowiłam iść do pokoju, jedynej nie zajętej czymś osoby, Anny.                                                                                                

– Hej, to znów ja, wpuścisz mnie?Istniała szansa, że nie otworzy drzwi w tym stuleciu, ale jednak już drugi raz zadziwiła mnie i usłyszałam jak otwierany w drzwiach zamek. Weszłam do pokoju. Wydawał się być olbrzymi, piękne okna, zasłonięte czerwonymi kotarami, stare dębowe biurko obok czarnej kanapy ze złotym poduszkami. Wielkie łóżko z baldachimem na którym było chyba ze sto poduszek, stało na środku pokoju. Głównymi kolorami był czerwony, czarny, i złoty.                           

– Nie przeszkadzam Ci? Wyglądała na bardzo smutną.         

– A jak myślisz? Odpowiedz której się spodziewałam była bardzo podobna, w jej chłodnym spojrzeniu oraz głosie  i tym czym zapewne odpychała wszystkich od siebie było coś co było jak wołanie, którego nikt nie dostrzegał. Prośba o pomoc. Jej powaga, nie wyrażanie żadnych uczuć, powodowały, że była jeszcze bardziej piękna, władcza, oraz potężna.                               

– Myślę, że bardzo mnie potrzebujesz, i chcesz bym tu z tobą była.  Zdecydowałam się na szczerość , licząc na jej dobry humor.                                         

– Nie wiem czy jesteś tak pewna siebie czy może głupia. Na jej kamiennej twarzy pojawił się lekki, ledwo zauważalny uśmiech. Bardzo rzadki widok u tej wampirzycy.                                         

– Powinnam chyba czuć się zaszczycona. Uśmiechnęłaś się!                                         

- Kiedyś częściej byłam uśmiechnięta, teraz nie mam do tego powodu. Wszystkie uczucia zniknęły, została tylko sztywność i pustka.                                  
Siedziałam tak blisko, czułam boski zapach jej perfum, i blizny którymi miała pokryte dłonie. W oczy rzucił mi się nawet ślad na palcu, który przypominał odcisk od długo noszonej obrączki.                                      

– Może powinnaś do tego wrócić? Znależć powód?                      

- To do od bardzo dawna nie pasuje do mnie. Wstała, ale zaraz szybko wróciła ze złotym pudełkiem w rękach. Bardzo delikatnie otworzyła mały, bardzo stary zamek. Pudełko było wypełnione zdjęciami, małymi drobiazgami, i listami. Na jednym z nich leżał, srebrny naszyjnik, z kilkoma rubinami, a na nim wygrawerowany, idealnym kaligraficznym pismem litera A.                          

– Wow, jest naprawdę piękny.                         

– Wiem, ma w sobie wielką moc. Przejechała palcem po małych rubinach i podała go mnie.              

– Weź go jestem pewna, że kiedyś Cię ochroni. Nie mogłam uwierzyć!                                     

– Nie mogę, i nie powinnam ci go zabierać!          

- Nie zabierasz, to mój podarunek. Przymierz. Odgarnęłam włosy na bok, nałożyłam naszyjniki a ona i go zapięła. Wyglądał pięknie, kryształki odbijały lekko prze bijące, przez kotary promienie słoneczne.                                           

– Dziękuje.                                               

– Nie ma za co, ale obiecaj, nigdy go nie ściągniesz. Pokiwałam twierdząco głową.                            

– Wiesz, kochałam kiedyś człowiek i musisz wiedzieć, że taki związek jest bardzo trudny. Może wydawać się idealny, ale zawsze coś ,lub ktoś zniszczy uczucie.               

– Co się z nim stało, kto zniszczył wasze uczucie?                 

– Wiele tego było. Prawa, nienawiść, moja niepewność. Wiele trzeba poświęcić i zaryzykować, ludzie często poświęcają człowieczeństwo, a wampiry łamią wszelkie zakazy, ryzykują, tylko dla jednej głupiej osoby, dla człowieka.                                              

– Twoja niepewność? Czego byłaś niepewna?                

- Moich uczuć, kiedy ktoś staje się wampirem wszystko się wzmacnia lub słabnie. Uczucia, zmysły wszystko staje się albo minimalne albo maksymalne, przez to ciężko odróżnić miłość, pragnienie, nienawiść, złość, głód, pożądanie. Jedno uczucie podszywa się pod drugie. W moim przypadku było gorzej, kochałam dwóch, zarówno  wampira, jak i człowiek człowieka. Ten naszyjnik dostałam od Liama. Spojrzała na moją szyję.                                     

– Od wampira?                                           

- Tak, kiedy mi go dał obiecał, że niezależnie kogo wybiorę jakie, lub jakie będą tego skutki zawsze będzie przy mnie a dzięki niemu będzie mnie chronił, jak również był przy mnie na wieczność. Nie udało mu się mnie uchronić, stróże strefy, wraz z Victorią dowiedzieli się, o Jamesie, wiedzieli o tym o czym on wiedział , więc zostaliśmy ukarani. On musiał umrzeć, a ja na to patrzeć. Patrzeć jak wyrywają ci serce, zostałam sama, a to wszystko co mam zawdzięczam Selenie.                                

– Liam nadal żyje?                                 

- Chyba tak, lecz dawno go nie widziałam. Jego siostra Lilianna zginęła, kilka lat temu, on sam pewnie pomaga władzy. O Lil na pewno jeszcze kiedyś usłyszysz, a teraz chodźmy. Dlaczego miała bym dowiadywać się czegoś o tej Liliannie? Kontynuowałabym temat, ale nim spostrzegłam, schodziłam już z Anną po schodach. Większość gości przyglądała nam się uważnie, Anna przyciągała wzrok każdego niewierzącego w to, że się dziś zjawi. Nikogo z moich wrogów jeszcze nie ma. Szepnęła, kiedy odchodziła ode mnie w kierunku grupki kobiet w pięknych sukienkach. Pokój, a właściwie sala balowa, wydawała się większa od mojego domu prawie dwukrotnie, była pełna wystrojonych, wampirów, wilkołaków, zmienno kształtnych, innych nie nieznanych mi istot. Najwięcej było oczywiście czarownic, i jak mi się wydaje wróżek. Wróżki bardzo się wyróżniały. Każda z nich miała długie włosy, lekko szpiczaste uszy, małe trochę zadarte nosy, duże oczy w przeróżnych delikatnych kolorach, i pełne wąskie usta. Oczywiście wszystkie nie wyglądały tak samo, ale mimo różnic to je łączyło. Wróżkowie, jak nazwałam wróżki płci męskiej natomiast, byli równie wyróżniający się. Wszyscy choć nie było ich tyle co wróżek, byli olśniewający, jak również bardzo przystojni, i dobrze zbudowani. Zarówno wróżkowie jak i wróżki, byli niewysocy, ale bardzo smukli oraz posiadali jasne kolory włosów. Każdy z poszczególnych gatunków miał przypiętą przypinkę z innym znakiem. Czarownice na swoich miały wygrawerowane kwiaty dzikiej róży, wilkołaki ogień, wampiry czarne róże pośrodku których znajdowała się spływająca po płatkach kwiatu mała kropla krwi, wróżki miały srebrną gwiazdkę, inne gatunki też miały z jakimś konkretnym kolorem. Przypinkami zmiennokształtnych były małe okrągłe lusterka odbijające w pomniejszeniu każdy nawet największy element na który patrzyli jej właściciele. Nie było nikogo bez przypinki więc domyśliłam się, że jestem tu jedynym człowiekiem. Podeszłam do stolika z napojami, wzięłam wodę. Chociaż mogłam mieć jedynie nadzieję, że to woda, a nie któryś z eksperymentów Olivii. Obróciłam się bardzo szybko, a zawartość szklanki, stojącej obok dziewczyny wylądowała na mojej sukience.                                 

– Ojej, bardzo przepraszam! Powiedziała dziewczyna ze łzami w oczach. Była bardzo młodą, może dwa lub trzy lata młodszą ode mnie, wilkołaczycą z długimi brązowymi lokami, i wręcz błyszczącymi karmelowo-kawowymi oczami. Jej sukienka ozdobiona w pasie, jak i na ramionach brązowym futrem , odsłaniała jej chude, długie, oraz opalone nogi, i ręce.                              

– Nic się nie stało to tylko woda, zaraz wyschnie. Dopiero po tych słowach odetchnęła z ulgą, przetarła oczy.                                            

– Jeszcze raz przepraszam. Strasznie się denerwuję, jestem dziś pierwszy raz na tak wielkim przyjęciu, ty chyba też. Zgubiłaś swoją przypinkę?                                                                                 

- Jestem pierwszy raz, ale nie zgubiłam swojej przypinki po prostu jej nie miałam.  Bardzo ją tym zdziwiłam.                                     

– O mój boże, jesteś człowiekiem!                                

- Tak. Jej zachwyt trochę mnie przeraził.                        

– To niesamowite, od ponad osiemdziesięciu lat, żaden człowiek nie pojawił się na tym przyjęciu!                             

- Tak w ogóle to jestem Annie. Odłożyłam mój kubek na krzesło i podałam jej dłoń.                              

– Śliczne imię. Ja jestem Yamya.                   

– Nigdy takiego nie słyszałam.                                 

– Moja mama pochodziła z indiańskiego plemienia Ekhane w którym Yamya oznacza noc.                

– Noc? Bardzo seksownie brzmi! Zaczęłyśmy się śmiać, starając się nie wracać na siebie uwagi, którą i tak przyciągałam, będąc jedynym człowiekiem w tym towarzystwie.                                  

– Muszę wracać do mojej Ehubbe. Miło było Cię poznać. Uśmiechnęła się uroczo.                                         

– Ehubbe?                                          

- Osoba robiąca za opiekunkę, zwłaszcza w takim towarzystwie. Takim towarzystwie, musiało to być wielkie wyróżnienie. Nie dążyłam zapytać się o nic więcej, znów byłam sama. Wyszłam przed dom, gdzie stało wiele przeróżnych aut. Nigdy jeszcze nie było tu takiego tłoku. Dom tak naprawdę był tylko skromnie wyglądającym z daleka pałacem, świadczyły o tym nie tylko posiadanie wielu olbrzymich pomieszczeń czy też dwóch przeogromnych mieszczących dużo ilość osób sali balowych. Chłodny wiatr, otulił delikatnie moją skórę. Zaczęłam przyzwyczajać się do zimna, kiedy poczułam na swoim nadgarstku, delikatną, bardzo zimną, silną dłoń. Obróciłam się napięcie, słodki zapach przeniósł się na mnie wraz z wiatrem. Trzymająca mnie osoba przejechała zimnymi, bladymi palcami, po mojej wewnętrznej części mojej dłoni.                                           

– Nie powinnaś być tu sama. Rozpoznałam upajający głos Nicka. Teraz już go nawet widziałam, uśmiechnęłam się.                                                       

– Nie jestem już sama, jestem z tobą. Poza tym ile można się spóźniać?                                       

- Przepraszam jestem tu dłużej ale musiałem porozmawiać z kilkoma osobami. Teraz jestem już tylko dla Ciebie, i tylko z tobą. Zabrzmiało to równie słodko jak i uwodzicielsko.                                

– To dobrze, bo czuję się tu trochę dziwnie.                        

– Możemy stąd iść, dziewczyny się na pewno nie obrażą, a tak szczerze, zrobiło się nudniej niż w zeszłym tygodniu.                                            

– Dobrze, muszę tylko wrócić, po kluczyki od auta. Podeszłam w kierunku oświetlonych drzwi, przybliżył się i zatrzymał mnie.                                      

– Myślałem bardziej o spacerze, co ty na to? Dopiero teraz zauważyłam jak wspaniale dziś wygląda. Elegancka koszula, u nikogo innego nie pasowałaby tak do zwykłych ciemnych jeansów, jak do niego. Uśmiechał się uroczo odsłaniając białe zęby. Wydawało mi się w pewnym momencie, że przez chwilę błysły jego kły. Miałam nadzieję, że to tylko moja wyobraźnia lekko szwankuje, choć domyślałam się, że jak każdy wampir, niezależnie czy z jednej z książek czy absurdalnych filmów będzie je miał. Wolałam o tym jednak nie myśleć.         

– Hymm- Udawałam zamyśloną- Spacer w nocy, przy świetle księżyca, po pustkowiu, sam na sam z wampirem, tak? Jeszcze się pytasz? Ruszyłam przodem, wraz z moim przyjacielem .                  

– Chyba powinnaś skręcić, zanim wpadniesz na to drzewo.                                           

– Jakie drzewo?! Powiedziałam w tym samym momencie, w którym poczułam przed sobą coś szorstkiego, dużego i twardego.                              

– To drzewo. Udawałam, że je widziałam choć tak naprawdę poza oświetlonym wejściem do domu, przede mną rozciągała się tylko czerń. On pewnie wszystko doskonale widział, a ja nie chciałam wyjść na tę gorszą chociaż bez najmniejszej wątpliwości byłam. Nicolas chyba domyślił się o co chodzi, podszedł do mnie, wziął mnie pod rękę i dalej szliśmy już razem. To był jeden z milszych dla mnie wieczorów, nie odchodziliśmy daleko od domu, dochodziła dwudziesta druga.                             

– Chyba muszę odpocząć. Powiedział i usiadła na starej ławce niedaleko ścieżki jaką szliśmy. Chciał, żebym odpoczęła, on na szczęście o zmęczenie nie musiał się martwić.                    ­­    Usiadłam obok niego, czułam jak na mnie patrzy, byłam tak blisko niego, chciałam być jeszcze bliżej, nie zważając na nic. Obydwoje chcieliśmy tego samego. Dzieliło nas kilka centymetrów, choć dla mnie była to olbrzymia, nie do pokonania bariera, on postanowił ją złamać. Nawet nie zauważyłam kiedy przestała ona istnieć, kiedy cały świat się zatrzymał, obejmował mnie. Jego i moje usta były jednością, rozchyliłam wargi pod naporem jego warg, pozwalając na to aby nasz języki się spotkały. Każdy z pocałunek którym mnie obdarzał, był coraz bardziej namiętny, zachłanny. Odpowiadałam na każdą czułość równie mocno. Wszystko było takie niesamowite idealne. Jedna moja dłoń dostała się pod jego koszulkę, czułam każdy mocno zarysowany mięsień na jego brzuchu, a druga wplotła w jego miękkie włosy. Jego słodycz przyprawiała mnie o zawroty głowy. Wiedzieliśmy, jak bardzo przekroczyliśmy granicę, ale żadne z nas nie chciało przestać, zwolnić. Oderwałam się od niego, musiałam wyglądać okropnie, rozmazany błyszczyk, rozczochrane włosy, nie mogąca złapać oddechu. Wstał z ławki, choć właściwie już prawie leżeliśmy na ziemi, wszystko prysło, cały czar porwał wiatr.                                                       

– Przepraszam, to nie powinno się zdarzyć. To był błąd. Wybuchłam, on uważał że to był błąd, dla niego najwspanialsza chwila w moim życiu była błędem. Miałam ochotę go uderzy, ale wiedziałam, że to nie miałoby sensu.                                 

– Uważasz TO za błąd. -Już krzyczałam, miałam ochotę płakać.- Jak możesz. Chciał mnie uspokoić podejść do mnie, odepchnęłam go. Obróciłam się, szybkim krokiem zostawiając Nicka osłupiałego za mną, wyglądał jakby był w niezłym szoku. Liczyło się dla mnie jak najszybsze zależenie się w domu, zabrałam z szafki klucze od auta. Zauważył mnie tylko Michael, z Dalią, którzy widząc mnie w takim stanie nawet nie podchodzili, tak jakby wiedzieli co się zdarzyło. Oni wszyscy są popaprani, powinnam trzymać się z dala od tych wszystkich potworów, odpalając auto, zdążyłam użyć wszystkich najgorszych przekleństw jakie znałam. Odjechałam, nawet w ciemności widać było unoszący się kurz. Nim się obejrzałam, byłam wtulona w wielką poduszkę. Łzy ciekły mi po policzkach telefon dzwonił, bez przerwy raz Dalia, Olivia a nawet On. Nie miałam zamiaru odebrać chciałam tylko zasnąć, rozpłynąć się, może nawet nigdy się już nie obudzić…